|
Moja droga Forum religijne
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Zorian
Przewodnik
Dołączył: 02 Sty 2015
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Sob 13:08, 03 Sty 2015 Temat postu: Odnalezienie siebie |
|
|
Świadectwa to przede wszystkim chrześcijańska praktyka. Samo słowo jest powiązane wszakże z czymś na wskroś monoteistycznym: dawaniem przykładu swoim życiem by ukazać prawdę w którą się wierzy - by faktycznie ukazać ją jako PRAWDĘ przynajmniej w wymiarze, nazwijmy to, egzystencjalnym. Dla odmiany moje świadectwo nie będzie ukazywało żadnej absolutnej prawdy, gdyż w taką w ogóle nie wierzę. Zgodnie z konwencją jest to opis mojej drogi (zgodnie zresztą z nazwą forum) i moich doświadczeń, które z natury swej są zupełnie subiektywne. Zresztą czy nie dotyczy to również chrześcijańskich, "ewangelizacyjnych" świadectw?
Byłem swego czasu prawosławnym chrześcijaninem. Do tej pory jest mi to bliskie, nie mam o co się na Cerkiew gniewać, choć doktrynalnie się z nią nie zgadzam. Nadal też uważam, że spośród wyznań chrześcijańskich prawosławie jest najciekawszą i najbardziej spójną propozycją. Wciąż jednak chrześcijańskich i tu tkwił mój problem. Zaznaczam - tylko mój. Byłem bliski środowisk prawosławnych fundamentalistów, tych, którzy wszędzie wokół widzą działanie zbliżającego się antychrysta przeciw Cerkwi. Sam też wciąż żyłem w strachu przed piekłem, bardzo często się spowiadałem i wszędzie wokół widziałem "zepsucie", które mnie przerażało. Studiowałem jednak, uczyłem się, czytałem i ogólnie rzecz biorąc, dorastałem. Starałem się mieć otwarty umysł i nieraz zastanawiałem się nad swoją wiarą. W miarę jak życie mi się układało stare lęki jakoś mniej zaczęły mi doskwierać.
W pewnym momencie jednak doświadczyłem kryzysu - zawaliłem bardzo ważne egzaminy, groziło mi usunięcie ze studiów. Niby nic poważnego, ale wtedy bardzo mnie ta sytuacja przybiła. Gdy dzieje się coś niedobrego łatwo popaść w fanatyzm lub stracić wiarę. W moim przypadku stało się to drugie. Miałem dużo czasu do rozmyślań i postawiłem przed sobą problem: "Na jakie pytanie odpowiada Bóg?", "Co wyjaśnia wiara?". Doszedłem, nie bez przerażenia, do wniosku, że nic nie wyjaśnia i na żadne pytania nie odpowiada. Z racjonalnego punktu widzenia jest czymś absolutnie zbędnym. Właśnie w kontekście moich dawnych, słabnących lęków o zbawienie poczułem wtedy wielką ulgę, poczułem się wolny (tak, paradoksalnie czułem wtedy przerażenie i ulgę). Tak jakby moja prywatna wersja chrześcijańskiego Boga była tylko ciemiężycielem, stale wygrażającym mi wiecznym potępieniem. Zostałem więc ateistą, zainteresowałem się marksizmem (już wcześniej idee socjalistyczne były mi bliskie - obecnie nie widzę sensu identyfikowania się z konkretną ideą polityczną i czerpię zewsząd skąd uznam to za słuszne) zacząłem określać się jako materialista.
Pożyłem tak rok i źle mi nie było, ale człowiek jest jednak czującą i doświadczającą istotą. Żadna koncepcja socjologiczna nie mogła dać mi wyjaśnienia tego co przeżywam. Pojawiły się zresztą kolejne kryzysy: straciłem pierwszą pracę, z moją obecną żoną a wtedy dziewczyną byliśmy bliscy zerwania, w dodatku pojawiła się w moim życiu kobieta, która stała się wówczas moją powierniczką i dobrą przyjaciółką co poniekąd budziło u mnie wyrzuty sumienia. Nie miałem żadnego drogowskazu jak żyć i co robić. Materializm dialektyczny ze swoją płaską naiwnością nic nie jest w stanie człowiekowi zaoferować. Nie sugeruję tu, że wiara w cokolwiek jest konieczna by znaleźć sens życia czy mieć kompas moralny. Potrzeba chyba jednak czegoś więcej niż materializmu i suchej nauki. Zwróciłem się zatem w stronę egzystencjalizmu, Nietzschego, a następnie także filozofii buddyjskiej. W żadnym wypadku nie powiedziały mi co mam robić z własnymi problemami, ale pomogły mi znaleźć jakiś punkt oparcia. Wszystko co było nie tak udało mi się rozwiązać i pewnie tak samo by mi się powiodło gdybym dalej się trzymał swojego marksizmu - choć niewątpliwie moja psychika by na tym bardziej ucierpiała.
Tak poznawać zacząłem buddyzm. Z początku nie traktowałem go w ogóle jako religię, czerpałem z niego jedynie to, co świeckie i do pogodzenia z zachodnim ateizmem. Buddyzm co do zasady ateizmu nie wyklucza, ale w swej właściwej, azjatyckiej postaci, zazwyczaj jest teistyczny (choć bogowie bywają traktowani czasem bardziej jako symbole niż realne byty). Nie chciałem też nigdy buddyzmu praktykować, odżegnywałem się przecież od każdej religii, ale i tak otworzyłem się na medytację i praktykowanie uważności. Robiłem to sam, bez udziału Mistrza, w sposób niesystematyczny, choć dostrzegając słabości takiego podejścia (widzi się głównie coraz większe spiętrzenie problemów z medytacją rzadko kiedy jakikolwiek rozwiązując). Jednak mimo to udawało mi się oczyszczać umysł ze zbędnych pojęć, części iluzji i przede wszystkim zachodniego rozumienia substancji, które zaskorupia nas w naszym małym, wyobrażonym JA. Umysł medytujący nawet w amatorski sposób jakoś łatwiej przenika to, co go otacza, jakoś łatwiej mu poczuć rzeczywistość dookoła. I w ten sposób zacząłem dostrzegać, że jest w niej coś więcej.
Mentalne otwarcie się na świat umożliwiło mi odczucie czegoś, co fenomenologia religii nazywa numinosum. Jest to doświadczenie religijne, doświadczenie świętości. Zdziwiłem się, jako ateista, że dostrzegam świętość. Że czuję ją w drzewach, słońcu, górach, gromie, śmierci i kwitnących kwiatach. W pewnym momencie zacząłem zdawać sobie sprawę, że zapewne to czego doświadczam nasi przodkowie nazwali bogami i że być może dotarłem do duchowości związanej od wieków z tymi ziemiami i z ludami, które je zamieszkiwały, a których jestem dalekim potomkiem. Coś w nich zostało we mnie i czekało by się zbudzić. Dziś wierzę, że przodkowie żyją w nas, a ich obecność przejawia się również w ten sposób. Wiedziałem wtedy o istnieniu czegoś takiego jak rodzimowierstwo słowiańskie - że jest to próba rekonstrukcji dawnej wiary, tej którą zacząłem doświadczać. Kojarzyła mi się ona jednak ze skrajną prawicą i grupami odtwórstwa historycznego. Jak się okazało, była to tylko część prawdy. Mniej więcej taka jak wyciąganie wniosków o całym katolicyzmie na podstawie Radia Maryja i Bractwa Piusa X Gdy zacząłem lepiej poznawać wiarę dawnych Słowian oraz współczesne rodzimowierstwo miałem z początku zapał zapisania się do jakiegoś oficjalnego związku wyznaniowego. Już mi na szczęście dawno przeszedł, choć niczego nie wykluczam. Ważne jednak, że będąc rodzimowiercą nie muszę nigdzie należeć. Wciąż niestety nie udało mi się wziąć udziału w żadnym ze świąt - ale i to nie jest problem. Starając się poznać jak najlepiej nasze tradycje, wciąż przecież żywe w wielu miejscach, byłem w stanie sam sprawować niektóre obrzędy w domu - co przecież od zawsze się robiło.
Jak mogę podsumować tę opowieść? Przede wszystkim mowa była o moich doświadczeniach, wynikłych ze specyficznych uwarunkowań i tak dalej. Nikogo do niczego nie przekonuję, bo każdy ma przecież swoje przeżycia i własne odczucia. Również moje odrzucenie chrześcijaństwa nie wiąże się z żadnym naprawdę poważnym argumentem przeciwko niemu i w zasadzie było jedynie odrzuceniem chrześcijaństwa w moim "wykonaniu", zapewne niezbyt właściwym. Co jednak stanowić może najistotniejszą konkluzję: w rodzimowierstwie znalazłem sens, a przede wszystkim samego siebie. Tradycje, które jak większość z nas wyniosłem z domu mogły wreszcie znaleźć w moim życiu swoje pierwotne, właściwe znaczenie. Nasza wiara dała mi poczucie, że jestem częścią tej ziemi (nie jest ona już żadnym "ziemskim przystankiem" ani przypadkowym krajem) i częścią historii ciągnącej się od przodków. Dała mi w końcu miłość do natury, do zwierząt i drzew, poczucie, że razem dzielimy ten świat i uczestniczymy w tym samym misterium życia. Życia, z którego trzeba czerpać radość pełnymi garściami.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Zorian dnia Sob 13:22, 03 Sty 2015, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
madźka.
VIP
Dołączył: 22 Sty 2010
Posty: 4064
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 20 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Dolny Śląsk
|
Wysłany: Nie 17:43, 08 Lut 2015 Temat postu: |
|
|
Dlaczego nie zwróciłeś się ponownie do prawosławia?
Pisałeś, że się nie zgadzasz z doktryną... z czym dokładnie i dlaczego?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Zorian
Przewodnik
Dołączył: 02 Sty 2015
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Pon 14:50, 09 Lut 2015 Temat postu: |
|
|
Cóż, o ile uważam prawosławie za wciąż mi najbliższe, to jednak nie jestem w stanie go przyjąć właśnie dlatego, że jest chrześcijańskie. Moja niezgoda dotyczy zatem ogólnie chrześcijaństwa.
Po pierwsze - rozumienie człowieka. Cała chrześcijańska wiara opiera się w zasadzie na tym, że skoro jestem grzeszny i upadły, to potrzebuję zbawienia. To zaś oferuje mi Chrystus poprzez wiarę, sakramenty i tak dalej. Nie da się być chrześcijaninem jeśli nie przyjmie się wcześniej, że jest się poniekąd prochem i pyłem marnym, słabą istotą skazaną wyłącznie na potępienie jeśli nie pojawi się cudowny ratunek. Moje doświadczenie jest zupełnie inne. Gdy jest się słabym stwierdzenie "taki już jestem" tylko szkodzi i utwierdza w słabości. Tymczasem wszystko w rękach człowieka i w życzliwej pomocy innych. Czasem wystarczy jedynie wziąć się za siebie. Czytałem kiedyś katolickie świadectwo, które opierało się na stwierdzeniu: "Dzięki Ci Panie, że mogę być przed Tobą taka, jaka jestem". Poganin zapyta raczej co zrobić, by nie utwierdzać się w swoich wadach, by zmieniać się stale na lepsze.
Po drugie - transcendencja. Moje doświadczenie boskości wiąże się z tym światem, nie ma w nim nic nadprzyrodzonego. Chrześcijaństwo zaś utrzymuje judaistyczną ideę transcendentnego Boga, który choć się wcielił, to jednak pozostaje czymś zewnętrznym wobec rzeczywistości. Moim zdaniem konsekwentne myślenie o transcendencji Boga prowadzić musi do ateizmu, czyli sprzeczności - co też czasem pojawiało się we współczesnej teologii żydowskiej. Omija się ten problem poprzez teologię negatywną co prawda i tak też czyniłem przez pewien okres, ale jest to zbędne gdy doświadczy się i przeżyje sacrum będące czymś zupełnie światowym i przyrodzonym. Tu bowiem jest jego źródło. Religia powstała tam, gdzie pierwotny człowiek po raz pierwszy świadomie zwrócił się w stronę przyrody i starał się w niej odnaleźć oraz nadać sens.
Trzecie - objawienie. O tym już wspominałem w innym wątku, tutaj zaś krótko. Koncepcja tekstu objawionego przez samego Boga prowadzić musi do a) niekończących się sporów interpretacyjnych, co najmocniej widać w chrześcijaństwie rozbitym na tysiące wyznań z których znaczna część nie uznaje się wzajemnie, b) przekonaniu że posiadło się najwyższą prawdę co łatwo może pójść w parze z brakiem szacunku dla cudzych przekonań, tendencją do nawracania (explicite zawartą w doktrynie chrześcijaństwa jak też islamu), c) uzależnieniu wiary, doktryny i praktyki od idei, które z trudem dają stosować się do zmieniającej się wciąż rzeczywistości społecznej. Doceniam wygibasy niektórych ewangelików, by na podstawie Biblii uzasadnić normalne traktowanie osób homoseksualnych lub kobiet, ale prawda jest taka, że teksty te powstały w miejscu i czasie gdzie kobiety były częścią inwentarza, a gejów kamienowano. Traktowanie ich jako bezwzględnie prawdziwych rodzi zupełnie zbędne trudności. Gdybyśmy, jako rodzimowiercy, posiadali jakieś teksty objawione zapewne zawierałyby one i sankcjonowały wszystkie praktyki z epok minionych, które dziś są dla nas nie do przyjęcia, np. krwawe ofiary lub palenie wdów. Na szczęście nic takiego nie ma i nie było. Dla porównania Asatru posiadają swoje historyczne teksty, np. Eddę Poetycką, ale traktują ją najwyżej jako inspirację i świadectwo ich wiary w kształcie sprzed tysiąca lat.
Czwarte - etyka. Chrześcijaństwo moim zdaniem stanowi wielki krok w tył porównaniu z monoteizmem etycznym - judaizmem. Wartość ludzkiego postępowania została zastąpiona łaską bożą, wiarą i sakramentami. Co prawda - w prawosławiu w najmniejszym stopniu gdyż przyjęta jest tam doktryna na zachodzie zwana semipelagianizmem. Problemem etyki chrześcijańskiej jest także jej heteronomia. Jestem dobry dla innych, bo a) boję się kary i oczekuję nagrody lub b) jestem posłuszny Bogu, który mi to nakazał. Chrześcijaństwo w ogóle nie przyjmuje możliwości, że można być dobrym dla kogoś ze względu na niego samego, a nie np. Boga. Choć byli i są chrześcijanie, którzy tę możliwość znają, rozumieją i przyjmują, np. bodajże ks. Tischner. Inna sprawa to treść tej etyki, czy raczej moralności. Niesamowicie razi jej pruderyjny charakter. Ogromna liczba neutralnych zachowań ze sfery seksualnej stanowi dla chrześcijanina zgorszenie. Ideałem jest umartwianie się na rozmaitych polach. Niektórzy nawet praktykują celibat twierdząc jakoby jakiemukolwiek bogu mogło się to podobać Nie, Bóg, bogowie lub natura stworzyli nas wraz z naszą seksualnością, nie ma w niej nic nieczystego. Cnotą jest zachować umiarkowanie. Nie krzywdzić innych ale też nie krzywdzić siebie bez powodu. Chrześcijaństwo wszystkich niemal wyznań ma jakieś niezwykłe obsesje na punkcie onanizmu i homoerotyzmu - to również jest dla mnie niezbyt zrozumiałe.
To pewnie nie jest wszystko, ale tak na szybko wskazać mogę takie właśnie rozbieżności
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Zorian dnia Pon 15:02, 09 Lut 2015, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|